Po prostu uwielbiam hałaśliwe rynki Andaluzji!
Idziesz środkiem wąskiej ulicy, a po obu stronach mijasz barwne kramy i jeszcze bardziej kolorowych sprzedawców. Wszyscy rozgadani i szeroko uśmiechnięci, wykrzykujący śpiewnie co chwilę Solo cinco euro** lub las mejores manzanas ***. Zdaje się, że doskonale znają wszystkich przechodniów, bo wołają ich po imieniu. Donośne Maria, Ana, Jose lub Pedro głośno roznoszą się wśród kramów. Cóż, nawet na ślepo trafia się zawsze jakiś kupujący noszący jedno z nich.
Przechodzisz obok straganów z bogato zdobionymi materiałami , które mimowolnie zatrzymują twój wzrok. Są tak bardzo hiszpańskie w swej jaskrawości… I zdajesz sobie sprawę, że ta swoista wielobarwność jest urocza, pod warunkiem, że jest udziałem tubylców. Kobiety o oliwkowej cerze i kruczoczarnych włosach wyglądają uroczo w kwiecistych różach i czerwieniach. Jednak jeśli jako zachwycona białogłowa urodzona gdzieś w Europie Północnej, zdecydujesz się na tego typu zakup, przemyśl go jeszcze. Po przymierzeniu możesz zdać sobie bowiem sprawę, że twoja niedożywiona słońcem cera zupełnie nie współgra z hiszpańskimi wzorami.
A może chodzi o temperament?
Kobieta wyplatająca kosze przywołuje cię czułym Reina! A najlepsze jest to, ze w tym zawołaniu nie wyczuwasz ani krzty nieszczerości. Podchodzisz więc zaciekawiona, ale twojego wzroku nie przykuwają różnorodności stworzone z wikliny, ale dłonie handlarki. Ciemnobrązowe, pokryte siatką zmarszczek, lecz dlatego piękne. Ręce kobiety dojrzałej, przez które codziennie przeplata się ciężka praca, przyrządzanie posiłków dla rodziny i nieskończona czułość. Właściwie, to przydałby ci się taki koszyk na warzywa…
Trzymając go już u boku, podążasz dalej zatłoczoną aleją. Mijając gwarny taras lokalnej kawiarenki, nabierasz nagle ochoty na café con leche**** i siadasz przy jednym ze stolików. To wspaniała okazja na objęcie spojrzeniem niczego nieświadomych przechodniów. Zarówno mieszkańców miasteczka, niosących przepełnione zakupami, ogromne torby, jak i zrelaksowanych turystów, wyróżniających się od reszty zdecydowanie lżejszym odzieniem. Barwna gestykulacja, czarne oczy, rozgadane znajome, portfele w dłoniach… Panuje ogromny harmider, ale jednocześnie można poczuć wszechogarniającą, wewnętrzną harmonię. Radosny śpiew kelnera, który właśnie przynosi ci kawę, dopełnia sielankowy obraz marketu.
Poranek zamienia się w przedpołudnie i robi się coraz cieplej. Podejmujesz zatem męską decyzję, aby czym prędzej skierować się w stronę kramów z warzywami, właściwym celem twojej wyprawy na rynek. Ale może jeszcze tylko jedne spojrzenie na te cudowne kwiaty – krwistoczerwone pelargonie, królowe hibiskusy i pachnące przyprawiającym o zawrót głowy zapachem róże. Są jeszcze kwitnące właśnie kaktusy, aczkolwiek te najpiękniejsze można znaleźć jedynie na dzikich plażach. O tym jednak przyjdzie czas opowiedzieć kiedy indziej, teraz trzeba ruszać dalej, zanim południowe słońce przebije swoje gorące promienie przez słomkowy kapelusz.
Jesteś z siebie dumna, że oparłaś się pokusie przymierzenia paru letnich sukienek i kierujesz się prosto po swoje warzywa. Mijani ludzie uśmiechają się przyjaźnie, mimo że przecież cię nie znają. To budzi efekt serdeczności wstecznej i również obdarowujesz ich szczerym uśmiechem. Wtedy zauważasz, jacy są piękni. Ten blask roześmianych oczu jest bezcenny i naładowuje cię cudowną energią.
Wybieranie owoców i warzyw zawsze sprawia ogromną przyjemność. Preferujesz te nieco zabrudzone i lekko poobijane. Nie muszą, a nawet nie powinny być zbyt kształtne i błyszczące. Zwykle nieidealna powłoka kryje najsmaczniejsze wnętrze. Dlatego najczęściej dokonujesz zakupów na najmniejszych oraz najmniej wypieszczonych stoiskach. Najlepiej takich, które sprawiają wrażenie lokalnych i niepozornych. Po licznych wizytach na rynku masz już swoich ulubionych kramarzy. Tych, którzy oprócz świeżych produktów dadzą ci również trochę ciepła, życzliwości i zrozumienia w stosunku do twojego łamanego hiszpańskiego. Czasem jest to kawałek awokado do spożycia na miejscu, a niekiedy kiść natki pietruszki gratis. Jednak najczęściej po prostu serdeczne spojrzenie i nazwanie cię cariño lub reina.
Trafiasz na kilka główek sałaty, szczypior i półdojrzałe pomidory, poukładane z dbałością na drewnianym stoliku. Za nim stoi starsza pani w chustce na głowie i niepewnym uśmiechem na ustach. Już wiesz, że to idealne miejsce na zakupy.
Wyprawa na rynek zdecydowanie nie jest jedynie ekspedycją w celu nabycia cotygodniowego zapasu jarzyn i owoców. To wkroczenie do cudownego, dudniącego życiem i prawdą świata mieszkańców Hiszpanii. Do ich intensywnych barw, radosnego temperamentu i wszechogarniającego teatru wrzawy. To najlepsze miejsce, żeby dogłębnie poczuć niezwykłą atmosferę tego kraju.
I przejąć pozytywne wibracje, których starcza aż do kolejnego marketowego piątku.
*Señorita! Cariño! Reina! – Panienko! Kochanie! Królowo!
** Solo cinco euro – Tylko pięć euro
*** las mejores manzanas – najlepsze jabłka
**** café con leche – kawa z mlekiem
Wszyscy uwielbiają te hiszpańskie bazary .Kolory , różnorodność , magię tych miejsc i możliwość spotkania się na nich i napicia po zakupach pysznej kawki! Pięknie oddałaś ta magię ! Bardzo miło się czyta te twoje opowiadania!
LikeLiked by 1 person
Dziękuję Asiu za te miłe słowa. Pozdrawiam ciepło 🙂
LikeLike