Nie do końca jesteśmy w stanie zrozumieć intencji ani prawdziwej natury drugiego człowieka. Co dopiero możemy powiedzieć o smokach?
Wystarczy spojrzeć na określające je słowa, które nietrudno przecież znaleźć w słowniku. Porównuje się je tam do brzydactw, dziwolągów, gnomów, kreatur, maszkar, paszczurów, a nawet pasztetów. *
Czy jednak może być coś bardziej niesprawiedliwego? Skąd u nas taka pewność, że są jedynie odpychającymi, bezdusznymi i niszczycielsko ziejącymi ogniem potworami? Czy ich wpajany nam od dziecka obraz jest rzeczywiście odbiciem historii, legendy, a może tylko baśni? Wiadomo, że każdemu z nich od czasu do czasu zdarzy się małe, ogniste ziejątko, ale to nie znaczy wcale, że są gatunkiem bestii. Mają po prostu problemy z trawieniem. Ludzi też męczy refluks, a nikt ich nie oskarża o celowe omijanie etykiety czy chęć pożarcia współbiesiadnika, prawda?
Smoki nie mają zimnych serc ani nie są gruboskórne. Wręcz przeciwnie. Ich pokryte łuskami ciało nie dość, że uroczo mieni się w słońcu, to jest na dodatek niezwykle delikatne. Do tego stopnia, że wspomniana łuska, jeśli dotknięta zostaje przez osobnika o czarnych myślach i negatywnych zamiarach, natychmiast odpada, by w jej miejsce pojawiła się nowa, nieskażona żadnego rodzaju ciemnością jednostka. Dlatego błyszczy intensywniej, a jej moc jest jeszcze silniejsza. Nie szukajcie jednak tych wykruszonych płatków smoczej skóry w pobliskich lasach czy jeziorach. Łuska taka jest bowiem towarem niezwykle drogocennym, szczególnie dla samych smoków. Zbierają je uważnie i przechowują w specjalnie przeznaczonych do tego celu, kryształowych naszyjnikach. Kiedyś na pewno opowiem wam, dlaczego mają to w zwyczaju.
Zastanawiacie się pewnie, jak to możliwe, że z takim obeznaniem przedstawiam tutaj smoczą naturę. Nie, nie oszalałam. Przynajmniej jeszcze nie. Bardzo możliwe nawet, że podzielałabym wasze wątpliwości, gdyby nie fantastyczne spotkanie, którego miałam szczęście kilka dni temu doświadczyć. Ta niezwykła rozmowa z donośnym rykiem przewartościowała wszystkie moje wcześniejsze wyobrażenia na temat tych mitycznych, aczkolwiek niezwykle sympatycznych stworzeń.
Jak zatem zaczęła się moja niezwykła, smocza historia?
Dzień był ciepły, ale wilgotne powietrze i spowite grubą warstwą szarych chmur niebo niewątpliwie zapowiadały zbliżającą się burzę. Mimo to, a może właśnie z tego powodu, postanowiłam wybrać się na wycieczkę moim dotkniętym już nieco ręką czasu rowerem. Zapakowałam do plecaka zapas wody, kanapki i dwa ugotowane na twardo jajka, po czym ruszyłam na podbój Embalse de Cuevas del Almazora. To malownicze miejsce znajduje się zaledwie jedenaście kilometrów od Finki San Mateo, więc droga, może poza kilkoma stromymi wzniesieniami, była całkiem przyjazna.
Szybciej, niż się spodziewałam, znalazłam się w zachwycającym świecie ogromnej tamy i gór, u stóp których leżą spokojne, szerokie lustra turkusowych jezior. Postanowiłam zostawić rower na parkingu, a na spacer wybrać się o własnych siłach. Uwielbiam się wspinać. Jest to jeden z najbardziej osobliwych fenomenów mojego istnienia, bo cierpię przecież na dość zaawansowaną odmianę lęku wysokości. To jednak zupełnie nie zniechęca mnie do górskich wypraw. Staram się tylko unikać stromych krawędzi i trzymać katastroficzny dział mojej wyobraźni na wodzy.
Okolica powaliła mnie na kolana. Ne dosłownie, na szczęście. Bo jak nie odurzyć się odbiciem gór, które z takim wdziękiem zanurzają swoje podnóża w błyszczącej tafli wody? Jak nie oniemieć na widok wszechogarniającej i doskonałej natury? Nie wpatrywać się w kwiaty, trawy czy brzęczące w chaszczach pszczoły?
Jak dla mnie – niewykonalne.
Szłam więc przed siebie, w zachwycie i zamyśleniu, spoglądając jednak czasem przytomnym okiem pod nogi, żeby żadnemu złośliwemu, śliskiemu kamieniowi nie przyszło na myśl podstawienie mi nogi.
W pewnym momencie usłyszałam jednak coś, co z efektem natychmiastowego otrzeźwienia przywróciło mnie do rzeczywistości. Był to przeszywający ryk, kojarzący się raczej z filmami fantastycznymi, niż z popołudniowymi spacerami. Przystanęłam na chwilę zaskoczona, ale rozumna strona mojego jestestwa od razu podpowiedziała jasno, że to pewnie odgłos kłębiącej się wody w podziemnych zbiornikach i rurach połączonych z tamą. Jednak marzycielska, czyli ta totalnie oderwana od ziemi natura Magdaleny niezwłocznie zanegowała tą informację.
Dźwięk raz po raz powracał, brzmiąc czasem głośno i groźnie, a chwilami wręcz żałośnie. Po dłuższej chwili przysłuchiwania się niezwykłym odgłosom, zdecydowałam, że oto nadszedł odpowiedni moment na odwrót i zaczęłam kierować się w stronę parkingu.
Nie, nie bałam się. No, może trochę.
Ale tylko do momentu, kiedy na tle żółtych kwiatów zauważyłam niezwykłej urody motyla. Fruwał od płatka do płatka, a gdy podekscytowana podeszłam z gotowym na piękne kadry aparatem fotograficznym, odważnie przysiadł na moim obiektywie. Motyle nieczęsto mają tyle odwagi, żeby aż tak zbliżyć się do człowieka, ale ten wydawał się jakiś inny.
I nagle wszystko zatopiło się w bezwzględnej ciszy.
Krzyczące szalonym świergotem ptaki przestały śpiewać, a pszczoły zamilkły, jakby grupowo udały się na popołudniową sjestę. Na plecach poczułam ciepłą, miękką bryzę, która jednak nie okazała się powiewem wiosennego wiatru.
Po raz pierwszy w życiu doświadczyłam smoczego oddechu.
*https://synonim.net/synonim/smok