Czasami budzę się w środku nocy.
Przewracam z boku na bok, półświadomie próbując dogonić uciekający sen. Jednak kiedy on postanawia odejść, gonitwa staje się bezcelowa. Jak to w życiu, należy odpuścić, żeby zechciały przyjść marzenia. Kilka głębokich wdechów i postanawiam otrzepać się z nocy. W końcu trzecią nad ranem też można zaliczyć do wczesnego poranka, prawda?
Gdy schodzę do salonu, światło zostawiam zgaszone, bo wolę jeszcze nie rozpraszać ciemności. Jest jak stary, sprawdzony przyjaciel. Niezawodna. Czuję się z nią komfortowo i podziwiam z całej duszy, chociaż doskonale znam też jej mroczne strony. Staram się iść na palcach, żeby nie narobić hałasu, który przecież nie jest naturalną częścią nocy. Psa jednak nie da się przechytrzyć, powoli otwiera oczy i rzuca się na mnie z radością. To stworzenie naprawdę kocha mnie bezwarunkowo. Nie obraża się za przerwanie smacznego snu. Nieistotne jest dla niego, że mam na sobie ukochany, aczkolwiek dużo za duży szlafrok , ani że na zmarznięte stopy założyłam skarpety nie do pary. Jego uczucia są niezachwiane. Kiedy o tym myślę, ogrom ciepła zalewa moje serce.
Rozgrzewam w dłoniach zimne uszy czworonoga, całuję go w głowę i zakładam smycz, obiecując tym samym spacer w środku nocy.
Ogród w ciemnościach jest inny. Cienie stają się mniej przychylne, niż w świetle dnia, a Księżyc zbyt blady, więc staram się trzymać ścieżki. Dzieje się tak mimo pełnej świadomości, że tego typu wrażenia są jedynie grą wyobraźni. Ale i dźwięki słyszę jakby wyraźniej, bo wszelkie piski czy skrzypnięcia gałęzi zdają się być bardziej zdecydowane. Wraz z szumem liści palm na wietrze, tworzą specyficzną, mroczną muzykę nocy. Ta gra zawsze wzbudza emocje. Zastanawia mnie, dlaczego zwykle bardziej skupiamy się na tym, czego nie jesteśmy w stanie ujrzeć. Być może jasność jest zbyt oczywista, za bardzo banalna i dlatego robi miejsce czerni, by ta szerzej otwierała wrota wyobraźni? Kiedy bowiem malujesz na czarnej kartce, kolory zmieniają odcienie. Nawet te słoneczne stają się mało przewidywalne.
Nie do końca jestem w stanie wytłumaczyć uczucie ulgi, które pojawia się po powrocie do domu i zamknięciu za sobą drzwi. Wierzę jednak intuicji i decyduję się kontynuować podziwianie nocy, jednak zza okna. Jeszcze za wcześnie na kawę, więc układam na dywanie kilka poduszek, przykrywam miękkim kocem i rozsiadam się wygodnie. Z plecami opartymi na sofie i ciepłym futrzakiem na kolanach, mogę tak siedzieć godzinami. W końcu udało mi się wyrwać życiu kilka świadomych godzin, trzeba więc je dobrze wykorzystać.
Nauczyłam się, że czas nie czeka na nikogo. Czasem bywa okrutny, kiedy indziej bardziej łaskawy, ale rządzi przypadkiem i nie ma swoich faworytów. Dlatego chcę go możliwie dobrze wykorzystać i robić rzeczy, które mają dla mnie znaczenie. Więc piszę, robię zdjęcia, czytam albo (się) uczę. Wybieram zajęcia, które sprawiają mi radość, ale i motywują do czegoś dobrego. Przede wszystkim te ozdabiające życie iskrą, a jednocześnie dające kopa, żeby wstać, otrzepać się i działać. Bo czas się nie będzie na nas oglądać. Nie da nam też drugiej szansy.
Spoglądam przez okno, w którym odbija się ciepłe światło lampki nocnej. Widzę spowity w półmroku pokój i siebie samą z laptopem na kolanach, bo pies już jakiś czas temu przeniósł się na swoje wygodne posłanie i chrapie błogo. Postać w odbiciu uśmiecha się w zachwycie, gdyż na horyzoncie, zaraz za tańczącymi z wiatrem palmami, pojawia się nieśmiało pierwszy błysk rozpoczynającego wędrówkę słońca.
Nadeszła pora, by zrobić kawę i zbudować kolejny dzień.
Dobry dzień.