Dom z widokiem na morze

Pamiętam chwilę, kiedy została położona pierwsza cegła mojego istnienia.

Nagle zapadła jasność, tak, jakbym obudził się z głębokiego snu i spojrzał prosto w słońce. Nie pytaj mnie, jak mogę widzieć. Nie umiem odpowiedzieć, ale czasem wyobrażam sobie, że to okna są oczami mojej duszy. Tak, mam duszę, oczywiście, każdy budynek, drzewo, a nawet przedmiot jest nią obdarzony. Tylko niektórzy ludzie są zbyt zapatrzeni w siebie, żeby to zauważyć.

Wciąż czuję jeszcze dotyk silnych, opalonych dłoni budujących moje mury. Słyszę też radosne piosenki, które wyśpiewywali przy pracy. Słowa opowiadały o wschodach słońca w Andaluzji, marzeniach i nadziei na spełnienie. Na początku nie rozumiałem ich znaczenia, ale odkąd postawiono moje okna z widokiem na morze, pojąłem piękną głębię śpiewanych tonów. Muzyka zawsze była wokół mnie. Zarówno przez domowników, jak i we mnie samym, rozbrzmiewała w środku.

Gdzieś głęboko w cegłach mam jeszcze okruchy szczęścia, które pozostawili we mnie dobrzy ludzie. One wnikają w ściany najłatwiej. Każdy uśmiech, życzliwa myśl, ciepły uścisk czy pełna zrozumienia rozmowa – to wszystko wrosło we mnie wraz z życiem mojej Rodziny.

Ona dała mi szczęście. Bo my, domy, też często odczuwamy emocje. Wraz z nimi cieszyłem się, kiedy Juan dostał pracę w porcie. Tego dnia nigdy nie zapomnę. Rozpaliliśmy ogień w kominku, dzieci biegały wokół stołu, a Maria podała przepysznie pachnącą paellę. Wieczorem rodzice czytali swoim pociechom legendę o imieniu miasta Very, a kot i pies, wtuleni w siebie, leniuchowali na wytartym chodniku, tuż obok pieca. Całe moje wnętrze pachniało tlącym się powoli drewnem, grzanym winem i miłością.

Na zawsze wryły się we mnie także gorzkie łzy Marii, która przez wiele, wiele dni po wypadku w porcie wypatrywała przez okno sylwetki powracającego z pracy męża. Jednak żadne z nas już nigdy go nie zobaczyło. Bo ani ludzie, ani domy, nie umieją odczarowywać śmierci.

Cóż, życie toczyło się dalej, dzieci dorastały i zakładały własne rodziny, a ja stałem się najbliższym powiernikiem ich matki. Codziennie, wczesnym porankiem, podziwialiśmy razem budzące się nad taflą morza słońce i kołyszące się w jego świetle drzewa. Wieczorami natomiast, kiedy błyszcząca kula chowała się za góry, Maria opierała oplecioną siwymi już włosami głowę o moje drzwi, słuchała wieczornej muzyki ptaków i oddawała się wspomnieniom. Było wtedy spokojnie, ale oboje bardzo docenialiśmy te chwile. Dogłębne ciepło spowijało całe moje jestestwo, gdy widziałem, że znowu się uśmiecha.

Kiedy zaś dzieci przychodziły do nas na niedzielny obiad, znowu było tu gwarno, barwnie i wesoło. Uwielbiałem obserwować bawiące się wnuki, kobiety zajęte niekończącą się rozmową i szykowaniem posiłku oraz prawiących o polityce mężczyzn. Szczerze powiem, zupełnie mnie ona nie interesowała, ale sama ich obecność sprawiała, że rozgrzewające światło znów przenikało przez moje mury. Tym bardziej, że takie dni kończyły się zazwyczaj wspólnym śpiewem przy akompaniamencie hiszpańskiej gitary.

Jednak pewnego poranka, zaraz po wschodzie słońca, Maria obeszła wszystkie moje mury, ucałowała okna, drzwi i dotknęła czule kamienny kominek. Powiedziała, że idzie do Juana, po czym powoli ruszyła w stronę portu. A ja do końca obserwowałem znikający w oddali cień.

Od tamtej chwili już nigdy jej nie widziałem.

Od momentu, kiedy odeszła, zostałem sam, tylko ptaki towarzyszyły mi w przemijaniu. Codziennie miałem nadzieję, że wróci i wypatrywałem jej w oddali. Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że rzeczywiście są już razem, po drugiej stronie morza.

Teraz jestem bardzo starym domem, a przechodzący ludzie nazywają mnie ruiną. Ja się zupełnie z tym określeniem nie zgadzam, bo oprócz kruszących się murów i rozpadającego dachu, wewnątrz jestem wciąż tym samym, pięknym i ciepłym domem. Również Magdalena, która ostatnio zupełnie niespodziewanie mnie odwiedziła, tak uważa. Obejrzeliśmy razem wschód słońca i obiecała mi, że opisze moją historię.

Tak, żeby ktoś jeszcze o mnie pamiętał, kiedy pewnego razu dołączę do Juana i Marii.

Tam, daleko, za horyzontem…

*Domek, o którym napisałam, istnieje naprawdę i jest pięknie położony na wzgórzu, niedaleko Very. Muszę przyznać, że kiedy kilka tygodni temu przypadkowo natrafiłam na niego podczas jednej z moich fotograficznych wędrówek, zakochałam się od pierwszego wejrzenia.

A gdy usłyszałam jego opowieść, już na zawsze stał mi się bliski.

Od tego czasu moim wielkim marzeniem jest ponowne wprowadzenie w jego mury życia.

Kiedyś mi się uda!

Magdalena

Published by szymanskawriterteacher

I am a writer and teacher who lives in Andalusia. The colours of this place, visible on every single level, inspired me to write a story serie. It is called "Pages from Finca San Mateo" or "Kartki z Finki San Mateo", because I write in two languages - English and Polish.

7 thoughts on “Dom z widokiem na morze

Leave a comment