Potraficie rozpoznać jesień po zapachu?
Czy zdarzyło się Wam kiedyś wziąć głęboki oddech i dokładnie w tym momencie zdać sobie sprawę, że lato definitywnie odeszło?
Właśnie wczoraj tego doświadczyłam. Późnym wieczorem wyruszyłam na spacer z moją bulwinką i od razu poczułam, że coś się zmieniło. Nie było tego miękkiego powiewu ciepłej, morskiej bryzy, a powietrze stało się zdecydowanie ostrzejsze. Z każdym wdechem, coraz wyraźniej wyczuwałam zapach kory i usychających liści.
Tak, to była zdecydowanie ona.
Więc i tutaj w końcu się zjawiła.
Jednak jesień w Andaluzji jest inna. Na północy Europy zwykle obejmuje nas mokrą szarością, chłodem i wyraźnym przesłaniem, że oto cykl życia chwilowo spowalnia, by wkrótce wejść w stan zimowej hibernacji. Chcąc, nie chcąc, zakładamy na siebie grube płaszcze z kapturem, a przebywanie poza ciepłym domem i poza zasięgiem ulubionych koców skracamy do niezbędnego minimum.
Czyż nie? Większość mojego dotychczasowego życia tak właśnie miałam.
Na południu Hiszpanii jesień oznacza jednak coś zupełnie przeciwnego. To właśnie teraz zaczyna się życie. Po pięknym, aczkolwiek zabójczo wręcz suchym i gorącym lecie, rośliny powoli odzyskują intensywne barwy, a ptaki od nowa wprowadzają do ogrodu swoje pełne radosnego uniesienia trele. Właśnie teraz, gdy pod moimi palcami myśli zamieniają się w słowa, mam szczęście słyszeć ich śpiew. Jeszcze piękniejszy, niż ten wiosenny. A myślałam, że to niemożliwe.
Z ciągle jeszcze zielonych drzew zwisają ciężkie pigwy i czekają na przekształcenie ich zdrowych owoców w jeszcze zdrowsze nalewki, najlepsze na zimowe wieczory. Soczystoczerwone granaty błyszczą, jak rubiny ogrodu, ale oprócz pospolitej sałatki nie odkryłam jeszcze w pełni ich kulinarnych możliwości. Cóż, nigdzie mi się nie spieszy i wiem, że pewnego dnia je odkryję. Jednak z każdym dniem coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że chcę się w końcu porządnie nauczyć mówić po hiszpańsku. Niektóre tajemnice regionu bowiem odkryć można jedynie poprzez konwersację z rodzimymi przedstawicielami tutejszej społeczności. Na szczęście długie, jesienno – zimowe miesiące przede mną, więc nie tracę nadziei.
Nie tracę, bo mimo że długie, są one tutaj… niemal zawsze ciepłe i słoneczne. Nie ma mowy o listopadowej depresji czy dołach związanych z chronicznym brakiem światła. Chyba że zdarzy się akurat kilka z nielicznych, deszczowych dni. Jednak nawet wtedy trudno wpaść w pogodową melancholię, bo jest to okazja, aby oczy odpoczęły wreszcie od intensywnych promieni słońca.
Zwróćcie proszę uwagę, że rozważam powyżej jedynie aspekty stanów głębokiego „nic mi się nie chce” powiązane z warunkami pogodowymi. Nie wspominam o innych uwarunkowaniach, czasem zupełnie bezpodstawnych, a wręcz wyssanych z palca. Nie da się ukryć, że my, jako gatunek ludzki, w zadziwiająco doskonały sposób potrafimy je przyciągać. Lub samemu stwarzać.*
Tak, jesień jest tutaj cudowna, szczególnie kiedy przebywa się na wolnym powietrzu. Niestety, andaluzyjskie triki architektoniczne skupiają się głównie na budowie domów jak najbardziej odpornych na wysokie temperatury. Jak łatwo się domyślić, wpływa to niestety na brak komfortu ciepła w jesienne i zimowe wieczory. Dlatego właśnie po zmierzchu lekkie bluzeczki z krótkimi rękawami zamienia się zwykle na grubaśne swetry. Albo dwa. I wełniane skarpety. Podwójne. A później flanelowe piżamy. Szczegóły dotyczące bielizny sobie odpuścimy.
Ale cóż, kto by narzekał?… Jest początek listopada, godzina siedemnasta trzydzieści osiem. Siedzę na tarasie, w wygodnym fotelu, z laptopem na kolanach. Słońce ciągle jeszcze ogrzewa moje policzki do tego stopnia, że stają się ono cudnie zarumienione. Zaczynam rozważać zarzucenie czegoś z długim rękawem, ale właściwie… Nie chciałabym się przegrzać.
Przymykam na chwilę oczy i biorę głęboki oddech.
Czuję delikatną, jakże kobiecą Jesień.
Witaj… Miło, że jesteś.
*Jak fajnie, że pisząc moje kartki mogę tak wiele rzeczy uogólniać używając formy „my” bądź „ludzkość”. Cóż, zapewne czułabym się dość gamoniowato, gdybym musiała się tak bezpośrednio przyznawać do własnej niedoskonałości. 😉