Wstęp
Inspiracją do napisania tego opowiadania była moja wizyta w jednym z najpiękniejszych hiszpańskich kompleksów pałacowych. Cudowna Alhambra w Granadzie zabrała mi, już na zawsze, część serca. Powstała ponad tysiąc trzysta lat temu, a zachwyciła mnie swoją urodą, architekturą, ogrodami i niesamowitą, owitą w historię atmosferą.
Przedstawione przeze mnie poniżej obrazy to odzwierciedlenie emocji i energii, które odczytałam podczas spaceru po tym niezwykłym miejscu.
Wiem, że ta historia brzmi nieco fantastycznie, lecz możecie być pewni, iż napisałam ją trzymając się faktów. Tak mocno, jak tylko potrafię.
Pięknego czytania.
Magdalena
Kamienna ławka w jednym z ukrytych zakamarków bezkresnego ogrodu.
Wielobarwne gałązki wiją się wokół rosłych magnolii i delikatnie opadają na zdobione oparcie.
Jestem już nieco zmęczona spacerem po zapierającej dech w piersiach Alhambrze, więc ulegam pokusie i rozsiadam się wygodnie. Jest tak spokojnie… Ciepłe, jesienne słońce leciutko pieści moje powieki i ledwo widocznymi promieniami wsiąka prosto w duszę. Rozpływa się po niej powoli i zabiera w świat tego co było, jest i będzie.
Tu lata nie mijają, nie ma pór roku ani miesięcy. Czas jakby odpłynął wraz z delikatnym szumem wody wszechobecnych kanałów królewskich. Na tę właśnie chwilę stał się jednością, bez podziału na wieki, epoki ani panowania. Nieistotne stały się wszelkie różnice, bo w tym samym patio spacerują wyznawcy islamu i chrześcijanie, kobiety idą obok mężczyzn, a sługa wesoło gawędzi z sułtanem.
Moją uwagę przykuwa filigranowa dziewczyna, która stoi tak blisko, że jestem w stanie rozpoznać delikatne wzory na bladoróżwej sukni. Nie widzę jej twarzy, za to mogę w pełni podziwiać czarne włosy, tak cudownie mieniące się odbitym od lustra wody światłem. Powiewają na wietrze, jak właśnie uprzędzone, jedwabne nici. Dziewczyna radośnie opowiada o czymś swoim towarzyszkom i dzwonek jej śmiechu dźwięcznie roznosi się pomiędzy rosłymi cyprysami. To pewnie jedna z ulubienic władcy, która dzieli się swoim szczęściem z innymi mieszkankami haremu. My jednak nigdy nie odgadniemy jej sekretu – płynąca w strumykach i niezliczonych kanałach woda już od ponad tysiąca trzystu lat dba swoim szemraniem o pełną dyskrecję. Tego nauczyła się w Sierra Nevada, górach, w których jako malutkie źródełko rozpoczyna swój bieg.
Po drugiej stronie alejki, w zacienionym kącie zielonej altany, siedzi pochylona nad okrągłym stolikiem, zacieniona postać. Mężczyzna pisze coś na pożółkłym papierze i zupełnie nie zwraca uwagi na barwny świat wokół. W pewnym momencie podnosi jednak wzrok, a ja w mig go rozpoznaję. To przecież Washington Irving, który spisuje właśnie kolejną legendę tego czarownego miejsca. Nie wygląda jednak jak ten pisarz z czarno białych zdjęć zamieszczonych w książkach o literatach epoki romantyzmu. Jego ciemne włosy są luźno rozwiane, a rękawy białej koszuli podwinięte poniżej łokci i nieco przybrudzone kurzem. Tylko wzrok ma rozmarzony i jakby nieobecny. Postanawiam nie rozpraszać go swoją uwagą, ma przecież niezwykłe dzieło do skończenia.
Nagle, gdzieś z oddali, dochodzi do moich uszu rytmicznie klaskanie i dźwięk kastanietów. Te coraz głośniejsze uderzanie flamenco wciąga mnie bezpowrotnie. Wsłuchuję się uważnie, bo odkąd mieszkam w Hiszpanii, jest to moja ogromna fascynacja. Tak właśnie muszą brzmieć i wyglądać festiwale muzyki i tańca, które odbywają się tutaj każdego lata. Tancerki i tancerze w czarnych lub krwistoczerwonych strojach wybijają obcasami zdecydowane dźwięki, a siedzący na pudłach muzycy uderzając w nie dopełniają widowiska. Gdzieś z boku audytorium odzywają się przepiękne gitary, aby temperamentnej walce nadać nutę sentymentalnej pieśni. Bo prawdziwa sztuka oddaje emocje, a prawdziwe emocje kreują sztukę.
Po chwili czuję, że moja ławka rozmywa się w przestrzeni i przenosi mnie na przepięknie zdobioną posadzkę sali królewskiej. Ręcznie robione płytki w odcieniach beżu i lazuru są tak piękne, że trudno oderwać od nich wzrok. Wnętrze sali jest zatopione w cieniu, ale popołudniowe słońce wpada przez wbudowane w kształcie podków okna. Te typowo muzułmańskie witryny osadzone są wysoko, aby zapewnić prywatność mieszkańcom pałacu. Promienie w taki sposób oświetlają sylwetkę siedzącego pośrodku sułtana, że wydaje się on otulony niezwykłą, magiczną wręcz poświatą. Ja jednak zdecydowanie od wnętrza pałacu wolę jego ogrody.
Zanim jednak udaję się na moją ławkę, zatrzymuję się na chwilę i podziwiam konie przywiązane do metalowych kół na dziedzińcu. Odpoczywają właśnie po porannej rozgrzewce, ale wciąż jeszcze przejawiają chęć na dalszą przejażdżkę. Zwierzęta lśnią bielą i czernią i rżą zawadiacko. Wydaje się, jakby były świadome swojego arystokratycznego pochodzenia i chciały to wszem i wobec oznajmić. Cóż, takie piękno ma prawo być nieco narcystyczne.
Postanawiam jednak powrócić pod moją magnolię i powoli otworzyć oczy. Rzeczywistość nie jest ani trochę rozczarowująca. Tysiące róż uśmiechają się do mnie swoimi kolorami, purpurą, czerwienią, ochrą, niewinną bielą, a nawet fioletem. Przychodzi mi na myśl, że każda z nich jest symbolem związanego z tym zaczarowanym miejscem, ludzkiego życia. Rośnie w pąku młodości, rozkwita przepięknym kwiatem, ale czasem rani boleśnie swoimi kolcami. W końcu każda z nich odchodzi w zapomnienie, bez względu na szczęście, mądrość lub łzy, którego była udziałem.
Pozostaje jednak historia, wspomnienia, legendy spisane przez Irvinga oraz przepiękne mury Alhambry chronione przez dwanaście kamiennych lwów sławnej fontanny.
I energia róż, którym wprawdzie opadną płatki, ale ich zapach już na zawsze będzie się tutaj unosić.