Kot i szczur

Czy to się naprawdę zdarzyło? Tak! Dowód, opatrzony fotografiami, znajdziecie tutaj, pod tym linkiem.

Czy to jest historia pleciona wyobraźnią? Również tak!

Oddaję w Wasze ręce opowiadanie lekko zaczarowane, bo takie lubię najbardziej!

Magdalena

Leżę sobie cichutko pod wczesnoporannym niebem, wysoko, na szczycie białego muru, który odgradza Finkę San Mateo od reszty andaluzyjskiego świata. Tutaj czuję się bezpiecznie, chociaż ta noc była niespokojna. Psy sąsiadów złapały mój trop, kiedy prawie dopadałem tego ciągającego się za mną ostatnio szczura. Co za uparte stworzenie… Mimo że go nie widzę, mój wyczulony koci nos doskonale wyczuwa jego zapach. Uparcie, krok w krok, podąża moimi śladami. No, tym razem mu się upiekło, ale już niedługo zostanie kocim posiłkiem.

Nie lubię uczucia pustki w brzuchu, ale cóż… Wczoraj musiałem się zadowolić jedynie tymi kilkoma tłustymi świerszczami, które drzemały w trawie.  Tak cudownie rozkoszowały się leniwą sjestą… Swoją ostatnią zresztą. A i spragniony jestem… Lato jest tutaj tak gorące, że znalezienie wody graniczy z cudem. Dlatego trzymam się blisko finki. Rośliny codziennie dostają tu porcję wody, więc i ja korzystam. Z basenu już pić nie próbuję. Lato latem, ale niespodziewane kąpiele wcale nie należą do moich przyjemności. Poczekam, aż wzejdzie słońce i krople wody bosko rozprysną się po całym ogrodzie.

O, ale teraz muszę być czujny… Z domu wychodzi właśnie ta dziwna istota z serdelkiem na smyczy. Znowu się tu będą bez celu szwendać w środku nocy, robić zdjęcia liściom palmy i wzdychać na widok  wschodzącego słońca. Jakie to w gruncie rzeczy ograniczone stworzenia. Ani pazurów, kły też jakieś takie niewydarzone… Węchu to to właściwie nie ma, a wzrok po prostu tępy. Teraz na przykład, stoi dokładnie naprzeciwko, a w ogóle mnie nie zauważa. Zamiast puścić się za mną w pościg i pogonić, gdzie pieprz rośnie, patrzy tylko i wydaje jakieś nieskoordynowane dźwięki. Coś jakby „kici, kici”. Naprawdę, nie pojmuję tego człowieka.

Czas jednak mija, a rośliny ciągle jeszcze nie dostały swojej życiodajnej wody. Cóż, gdybym rozumiał ludzką mowę, wiedziałbym, że pan domu już kilka dni temu prosił o wypełnienie pustej niemal balsy, ale awaria kanalizacji dostawę tę bardzo opóźnia. Ja jednak nie umiem mówić w języku dwunożnych stworzeń, co więcej, nie umiem mówić w ogóle. Przynajmniej nie tak, jak ludzka wyobraźnia mogłaby to zinterpretować. Dlatego tylko czuję coraz większą suchość w pysku i instynkt podpowiada mi, że nie ma na co czekać i jak najszybciej trzeba coś z tym uczuciem zrobić.

Przeczesuję ogród w poszukiwaniu picia lub jedzenia. Słońce jest już wysoko, praży niemiłosiernie, a ja dopadłem jedynie kilka much. Niesmaczne były zresztą i jakoś mało soczyste. Natura w takie dni zdecydowanie włącza funkcję przetrwania. Wtedy wszelkie stworzenia zapadają w letarg, chowając się w zacienionych dziurach i pod liśćmi drzew. W takim otoczeniu naprawdę trudno o pożywienie.

Nagle zauważam jednak balsę, głęboki zbiornik na wodę dla roślin. Jest prawie pusty, ale na samym dnie można dojrzeć trochę wody i parę apetycznie wyglądających żab. Nie czekając dłużej, pokonuję ogrodzenie i ogromnym susem wskakuję na dno.

Pierwszy, łapczywy łyk zamienia się jednak w wielkie rozczarowanie. To nie jest woda, a gęste, zmieszane z glonami błoto. Żaby też śmierdzą niemiłosiernie i nie wydają się zdrowym ani smacznym obiadem. Cóż, moje polowanie jeszcze się na dzisiaj nie zakończyło.

Najpierw jednak muszę wydostać się z tego wielkiego dołu, do którego, pędzony głodem, bezmyślnie wskoczyłem. Niestety, moje pazury nie są wystarczająco ostre, żeby wspiąć się te kilka metrów, które dzieli mnie od powierzchni. Próbuję kilka razy, z różnych stron, ale bez rezultatu. Kiedy po raz kolejny upadam na dno balsy, moją sierść brudzi nieświeża maź, i natychmiast wywołuje we mnie mdłości, więc nie mogę jej wylizać… Gdzieś wysoko ponad drzewami, jakaś sroka wydaje głośny krzyk. Nie wiem, czy jest przerażona, czy też po ostatniej wizycie w jej gnieździe po prostu delektuje się moim nieszczęściem.

Nie mam już sił, więc postanawiam poszukać trochę cienia, żeby odpocząć. Jednak tutaj nie ma żadnego schronienia od palącego, popołudniowego słońca. Jestem już tak słaby i wycieńczony, że zasypiam na wystającym nieco spoza brudnej wody kamieniu. Błogosławiony sen.

Budzi mnie jakiś pisk i powoli otwieram piekące powieki. Wszystko mnie boli i nie mam siły ruszyć łapą. Jest już ciemno i noc otula mnie swoim chłodem. Nie przynosi to jednak zbytniej ulgi.

Więc tak wygląda koniec.

To jest zatem kres jednego z miliardów, ale przecież mojego istnienia. Jestem kotem, więc nie nachodzą mnie w tej chwili żadne filozoficzne przemyślenia, ale czuję się samotny. I coś tu na dodatek tak irytująco piszczy.

To ten szczur.

Nie wierzę, co on tutaj robi? No tak, dla jego czepnych, ostrych pazurów wspinanie się po śliskiej powierzchni nie jest żadnym wyzwaniem. Ależ bym go capnął prosto w ten niuchający obok mnie nosek. Nie, nie dam rady, moje łapy już mnie nie słuchają. Tylko oczy jeszcze śledzą powoli to stworzenie z długim, łysym ogonem. Siedzi naprzeciwko i po prostu jest przy mnie. Cóż, jakby się dokładnie przyjrzeć, wcale nie jest taki odrażający. Ma całkiem bystre, błyszczące światłem księżyca oczy i niemal kocie wąsy. A ten pisk już mi nie przeszkadza. Dzięki niemu nie jestem tu sam… I nie wiem, czy to sen, czy jawa, ale oto mam nowego przyjaciela.

Świt.

– Co to za pisk?

– Żaby? Nie, to nie są żaby… Zobacz, kot wpadł do balsy! Musimy go wyciągnąć!

Właśnie wstał nowy dzień. Przespałem całą noc i czuję się nieco silniejszy. Mogę nawet ruszyć łapą. Rozglądam się jednak nerwowo, bo nigdzie nie widzę mojego nocnego towarzysza. Jak mgła, rozpłynął się w porannym świetle. Za to gdzieś w górze przemykają cienie ludzkich postaci i serdelka. Bardzo się boję, bo pewnie będą chcieli mnie skrzywdzić. Oni jednak wkładają do zbiornika długą drabinę, po której, wiedziony instynktem, jestem w stanie wspiąć się na powierzchnię. Krok po kroku, powolutku, wydostaję się z mojego więzienia. Nie uciekam jednak od razu, bo oto trafiam na dużą miskę z czystą wodą. Piję łapczywie, a każdy łyk przywraca mnie do życia.

Wreszcie odchodzę, ciągle słaby, ale ocalony.

Teraz słońce już zachodzi i właśnie skończyłem wieczorną ucztę – jaszczurkę na surowo. Nie rozmyślam o tym, co mi się przydarzyło i jak blisko byłem śmierci. My, koty, żyjemy tylko chwilą obecną. Podświadomie czuję jednak, że coś się zmieniło.

Dobrze, że jesteś. Czekałem na to piszczenie. Chodź przyjacielu, odtąd po zachodzie słońca już zawsze będziemy razem.

Published by szymanskawriterteacher

I am a writer and teacher who lives in Andalusia. The colours of this place, visible on every single level, inspired me to write a story serie. It is called "Pages from Finca San Mateo" or "Kartki z Finki San Mateo", because I write in two languages - English and Polish.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: