Wyobraź sobie górę pokrytą białymi domkami, niczym śniegiem. Wyobraź sobie jeszcze, że śnieg wcale nie jest zimny, a promienie słońca pieszczą ceglane dachy. Zobacz, jak zbocze góry czarodziejsko osuwa się prosto w ramiona ciepłego morza…
To jest właśnie Mojacar, perełka Almeryi. Miasteczko, którym nie da się nie zauroczyć. Gdy spoglądasz na nie z doliny, masz wrażenie, że białe budynki dumnie i wysoko królują nad górzystą okolicą Sierra Cabrera. Im bardziej jednak zbliżasz się do serca Mojacar, tym bardziej swojski się wydaje.
Niewielkie, przypominające mleczne kostki domki, gęsto zabudowują obie strony wspinającej się łukiem, wąskiej ulicy. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, główny środek transportu stanowiły tu osły, więc szerokie drogi były po prostu zbędne. Na szczęście technologia pchnęła do przodu transport także tej górskiej osady i dzisiaj można się tutaj poruszać pojazdami zmechanizowanymi. Jest to szczególnie praktyczne podczas wjazdu do miasta, który łączy się z całkiem niezłą wspinaczką. Mimo że dla przeciętnego zjadacza chleba jest ona niemałym wyzwaniem, wysiłek, który należy podjąć jest niczym w porównaniu z czystą przyjemnością płynącą z samej wędrówki. Im wyżej się bowiem wdrapujesz, tym bardziej brakuje ci tchu. Nie tylko z powodu dość intensywnej aktywności fizycznej, będącej niewątpliwie częścią tego doświadczenia, ale przede wszystkim dzięki niezwykłemu widokowi jej towarzyszącemu. Wokół rozciąga się stepowa równina poprzecinana gdzieniegdzie kształtnymi wzgórzami, gajami palmowymi i oliwnymi ogrodami . Horyzont natomiast oblewa morze, którego fale błyszczą w świetle słońca, a zarysowane na jego tafli statki intensywnie odbijają biel masztów. Wyobraź sobie jeszcze, że od samego początku wspinaczki towarzyszą ci niezliczone krzaki pięknie kwitnących, barwnych róż. Nie mogę wyjść z podziwu nad pracą lokalnych ogrodników, bo utrzymanie tych delikatnych kwiatów w tak gorącym i suchym klimacie jest prawdziwą sztuką.
Gdy wreszcie dochodzisz do samego miasteczka, jesteś już totalnie oczarowany. Naprawdę, nie wiem, dlaczego urzeka ono, bez wyjątku, wszystkich odwiedzających. Czy jest to historia tego miejsca, w którym pierwsi mieszkańcy osiedlili się już 2000 lat przed naszą erą, czy może szczególna, niezmieniająca się prawie od kilkuset lat architektura? A może atmosfera i magia niezwykłego, bogatego w arabskie wpływy kulturowe Mojacar?
Spacerując wąskimi uliczkami i mijając śnieżnobiałe domy, trudno oprzeć się wrażeniu, że miejsce to jest prototypem magicznej, bajkowej wręcz osady. Framugi okien i drewniane drzwi pomalowane na niebiesko potęgują jeszcze to uczucie. Ale we mnie najsilniejsze emocje budzą wszechobecne, różnokolorowe rośliny, najcudowniejsza ozdoba białego miasta. Purpurowe buganwille, białe i różowe oleandry, kwitnące kaktusy, a przede wszystkim królowe białych ulic – pelargonie. Sadzone na tarasach i przed budynkami w różnobarwnych, ceramicznych donicach, dodają miastu koloru i życia. Im intensywniej padają na nie promienie słońca, tym bardziej nasycone zdają się ich barwy. I nieważne jest, że doniczki, dotknięte ręką czasu, zaczynają się rozpadać. Dodaje to kwiatom jeszcze więcej uroku.
Takie bezcelowe włóczęgi wzdłuż małych uliczek są tu moim ulubionym zajęciem. Na każdym kroku można bowiem znaleźć powód do zachwytu, nawet jeśli jest to zabytkowa, kamienna ławka, rosły fikus pośrodku kawiarenki, sklepiki z pamiątkami czy szesnastowieczny, zbudowany z pozostałości meczetu, kościół. Jakże byłam zaskoczona, gdy pierwszą rzeczą, którą ujrzałam po wkroczeniu do tego kościoła, był, powieszony na wprost wejścia, portret Jana Pawła II… Cóż, dla to mnie niezapomniane doświadczenie.
Zimą i o porankach miasteczko jest ciche i bardzo spokojne. Idealna pora, a wręcz uczta dla miłośników fotografii i wyciszających spacerów. Jeśli jednak masz ochotę zobaczyć Mojacar tętniący życiem, gdzie turyści i tubylcy przesiadują w uroczych kafejkach, zajadając apetyczne tapas, popijając je tinto de verano lub po prostu cervesa grande, wybierz raczej na swoją eskapadę jeden z wiosennych lub letnich wieczorów. Bądź przygotowany, że o tej porze dnia otrzymasz wszystko, oprócz spokoju. Mieszkańcy Mojacar są bowiem radośni, gadatliwi, a przy tym bardzo głośni. Cóż, gorąca, hiszpańska krew nie jest w tym wypadku mitem.
Letnie, wieczorne spotkania trwają tutaj do późna w nocy. Nawet kilka razy w tygodniu odbywają się fiesty, czyli różnego rodzaju świętowania. Okazja do zabawy, jedzenia, picia, słuchania lokalnej muzyki i, po prostu, cieszenia się życiem. Uwielbiam te andaluzyjskie, ciepłe noce. Ma się wtedy wrażenie, że wszelkie codzienne zmagania są zupełnie nieistotne. Zapomina się o pracy i jakichkolwiek problemach, a siedzący przy stoliku obok nieznajomi stają się przyjaciółmi.
A kiedy nieuchronnie nadchodzi czas powrotu do domu, schodzisz różaną drogą z poczuciem spełnienia i radości w sercu. Zmęczona rozmową, idziesz w milczeniu i obserwujesz księżyc i jego światło, magicznie przebijające się przez balustrady. Światło, które w niesamowity sposób oświetla także uwieczniony w każdym drobiazgu symbol tego miasta – Indalo, prehistoryczny amulet Andaluzji i samego Mojacar. I wierzysz głęboko, że ma on niezaprzeczalny potencjał ochrony przed złymi mocami, nieszczęściami, a czasem także przed szarą rzeczywistością.
Wtedy to właśnie uświadamiasz sobie, że musisz tu wrócić.
Czary?
Może…
Symbol Indalo na murze domu w Mojacar

Bardzo apetyczna i soczysta opowieść. Poczułam się jakbym tam była. Dziękuję!
LikeLiked by 1 person
Ja również dziękuję 🙂 I bardzo się cieszę, że tak to odebrałaś, bo kiedy piszę, staram się wykorzystać wszystkie zmysły. Chciałabym, żeby moje opowiadania były jak najbardziej obrazowe, a wręcz “dotykalne”. Pozdrawiam 🙂
LikeLike
Przepiękne zdjęcia 🙂 i opowiedziana historia 😉
LikeLiked by 1 person
Bardzo dziękuję. 🙂 Mojacar to naprawdę wspaniałe miasto, zachwycam się za każdym razem, gdy tam jestem. Pozdrawiam ciepło 🙂
LikeLike