Tak bardzo się boi…
Ciemność, do której oczy nie są przyzwyczajone, zimne mury i ten przyprawiający o mdłości zapach. Nie może się ruszyć, mimo że jego ciało instynktownie szuka ucieczki. Znów próbuje się wyrwać z ciemnego więzienia, w którym owinięty grubym sznurem kark zaczyna krwawić. Niestety, ponownie ślepo uderza w ścianę i ogarnia go tępy ból.
A może to wszystko jest jedynie strasznym, okrutnym snem? Może zaraz będzie mógł się obudzić i stanąć przed domem, ciesząc się zapachem łąki i widokiem chmur na błękicie wczesnojesiennego słońca? I wiatr połaskocze jego nozdrza, owijając zapachem świeżo skoszonej trawy, a spłoszone ptaki porwą się nagle w stronę słońca? Idylliczna dolina spokoju powróci, żeby obdarować go najzwyklejszym, a jednocześnie pięknym życiem…
Niestety, marzenia zostają nagle i brutalnie przerwane odgłosami nerwowych krzyków i błagalnego zawodzenia jego braci. Serce bije jak opętane, bezskutecznie szukając drogi ucieczki. Gdyby tylko mógł rozbić tę ścianę! Ale kamienie się nie rozpryskują, zamiast tego czuje przenikliwy ból całego ciała i upada na kolana. Oddycha coraz głębiej i wydaje dźwięki, których sam nie umie rozpoznać. To wściekła, zrozpaczona bestia, to nie on.
Wtedy okrywa go wszechogarniająca ciemność, która ponownie pozwala przenieść się w ciszę. Tak doskonale rozpoznawalny, kojący zapach ogarnia całe jego jestestwo. Zawsze był dla niego opoką bezpieczeństwa, spokoju i miłości. To woń matki, schronienia, azylu najmłodszych lat. Ciepły zapach przywołujący beztroski świat najwyższego szczęścia. I nadziei na dobre, spokojne życie.
Ale nagle oczy rozrywa światło i znowu ogarnia go przerażenie.
Ktoś ciągnie go na arenę, obolałe nogi uginają się i łamią, jednak kolejne uderzenia zmuszają do powstania. Czeka na ostateczny cios i już wie, że powrót na tą sielankową łąkę nie będzie mu dany…
Niestety, dla tych kamiennych twarzy wokół to za mało. One chcą, żeby walczył, taranował i rozrywał. Żeby ta płachta, która smaga powietrze przed jego oczami, uczyniła z niego potwora, bo wtedy dokonanie na nim mordu staje się aktem heroicznym, usprawiedliwionym wieloletnią tradycją.
Znowu upada, brakuje już sił. Przecież walka nie leży w jego naturze… Przecież to walka tak bardzo nierówna…
Oczy zalewa czerwień i już nie wie, czy to jego krew, czy płachta torreadora…
…
Powiedzcie, oprawcy, TO nazywacie tradycją? Sprawianie bólu i cierpienia? Połamane nogi odmawiające posłuszeństwa i rany palące żywym ogniem? Męczeństwo niewinnej istoty? Czy własną dumę ? A może to, że walka jest nierówna, a jej wynikiem jest zawsze męczarnia bezsilnego zwierzęcia? Że nie ma w was serc ani chęci zamknięcia w końcu praktykowanej od wieków tyranii…?
Powiedzcie, przedstawiciele obyczaju o zakrwawionych rękach, gdzie wasze miłosierdzie? Czy parząc w lustro jesteście w stanie znieść odbicie własnego spojrzenia?
…
Pytania pozostają bez odpowiedzi, a umęczone zwierzę zamyka oczy i powoli odchodzi w stronę Wieczności. Tam znajdzie ukojenie, bo żaden Bóg nie wykorzystuje swojej mocy, żeby zadawać ból. Jest pełnym zrozumieniem i tolerancją, ale, mimo to, nawet on nie jest w stanie pojąć, dlaczego ta płachta musi być czerwona…
Bardzo prawdziwa refleksja o bestialstwie “uświęconym” tradycją. Smutne… tradycja zabijania. Zgadzam się całkowicie.
LikeLiked by 1 person
Tak, naprawdę nie ma dla mnie wytłumaczenia. To znęcanie się nad zwierzętami. Zwykle jestem bardzo pokojowym stworzeniem, ale bezsensowne zabijanie będę potępiała. Pozdrawiam ciepło Agnieszko 🙂
LikeLike