Od autorki
To opowiadanie jest mi szczególnie bliskie. Góra, o której piszę, Cerro de Espiritu Santo, jest moją sąsiadką i codziennie widzę ją z ogrodu. Można wspiąć się na sam jej szczyt i po drodze zobaczyć ruiny miasta, które ponad pięć wieków temu znajdowało się na jej zboczach. Tam naprawdę czuje się atmosferę przeszłości. Podobnie, jak obecność Abula i jego rodziny.
Magia.
Dawno, dawno temu, w białym, zbudowanym na zboczu góry domku, mieszkał chłopiec o imieniu Abul Hajr. Miał czarne oczy, brązową buzię, a jego serce było wielkie i wrażliwe. Bardzo kochał swoich rodziców i chętnie wspierał ich we wszystkich obowiązkach.
Codziennie rano pomagał mamie i babci przynosić wodę z rzeki. Trzeba było po nią schodzić aż do podnóża góry, jednak nigdy się z tym nie ociągał. Wiedział doskonale, że kobiety nie miały wystarczająco dużo siły, aby napełnić duże, gliniane dzbany wodą, ani żeby później umocować je na grzbiecie osiołka. Mimo swoich dwunastu lat, dzielnie dźwigał ogromne, jak na swój wiek i posturę, ciężary, aby tylko odciążyć mamę i babkę. A kiedy wspinali się po krępej, kamiennej drodze do wbudowanego w skałę domu, mieszkańcy miasteczka zatrzymywali się w podziwie i pozdrawiali Abula oraz jego rodzinę. Wszyscy podziwiali dobroć chłopca, który zamiast bawić się z rówieśnikami, całymi dniami pragnął tylko pomagać dorosłym.
Gdy woda była już wniesiona na górę, Abul ponownie zbiegał na pastwisko, tym razem żeby pomóc ojcu w wypasie owiec. Zawsze miał też dla niego kawałek świeżo upieczonego chleba i nieco mleka, które to posiłki matka codziennie przygotowywała dla swojego męża. Czasem chłopiec zerwał po drodze parę słodkich fig z pobliskiego drzewa i później razem z ojcem zjadali je z ogromnym apetytem. Rodzic codziennie patrzył na swojego syna z dumą i miłością. Nigdy nie musiał chłopca karcić, bo jego niezwykła mądrość i dojrzałość zawsze nakazywała robić to, co słuszne. Na koniec dnia, zaraz po zagonieniu stada na miejsce nocnego odpoczynku, chwytał głowę Abula w swe duże, spracowane dłonie i całował go z czułością. Dla chłopca ta niema pieszczota była zawsze najpiękniejszym uwieńczeniem dnia.
Kiedy razem z ojcem wspinał się w drogę powrotną do domu, a czerwone światło zachodzącego słońca łagodnie głaskało ich twarze, czuł się bardzo szczęśliwy. Wiedział bowiem, że za kilka chwil przywita ich matka z szerokim uśmiechem na ustach i obfitym posiłkiem na stole. Potem, po rodzinnej kolacji, usiądą razem przed domem, a ojciec zagra na starej kwitrze najpiękniejszą melodię Andaluzji.
Tamtego wieczoru miało być jednak inaczej.
Ziemia zatrzęsła się nagle, a pod stopy Abula i jego ojca posypały się kamienie. Jeszcze przez chwilę trzymali się za ręce, ale niedługo ziemia ponownie się poruszyła i gęsty pył zakrył krwawe promienie zasypiającego już niemal słońca. Domy rozsypały się na drobne kawałki, zasypując otwierającą się górę, a wraz z nią życie miasta Bayra. Nadeszła noc.
Jednak następnego ranka słońce wstało i mimo wszystko rozpoczęło swoją wędrówkę. Niebo było nadal błękitne, a ptaki śpiewały z radością. Lecz dla Abula nic już nie było takie samo. Ocalał, ale jego rodzinę, podobnie jak innych mieszkańców białego miasta, pochłonęła góra. Uratowany przez obcych, ale życzliwych zjadaczy chleba, odnalazł dom poza murami zniszczonej trzęsieniem ziemi osady.
Jak jednak żyć bez miasta? Jak odnaleźć własną tożsamość bez miejsca, do którego się przynależy? Ocaleni mieszkańcy nie czekali długo z decyzją o jego odbudowaniu. Jednak wybranie odpowiedniego miejsca stanowiło niemały kłopot. Próby znalezienia idealnej lokalizacji zabrało wiele dni, a i tak nie zakończyły się sukcesem. Wreszcie postanowiono zdać się na los i zbudować nowe miasto tam, gdzie dosięgnie najdalsza strzała oddana przez najlepszego z ocalałych łuczników zrównanej z górą Bayry.
Gdy łucznicy ustawili się w rzędzie, aby zadecydować o położeniu przyszłego miasta, pojawił się przed nimi mały Abul. Poprosił łuczników, aby jemu również pozwolili oddać jeden strzał. Jeśli strzał okazałby się najdalszy, chłopiec otrzymałby prawo nadania nazwy nowej osadzie. Żołnierze nie musieli się długo zastanawiać. Doskonale znali dobre serce chłopca i z wielkiego szacunku uznali, że tak prawemu młodzieńcowi należy dać szansę. Podarowali mu nawet łuk oraz ręcznie rzeźbioną strzałę.
I kiedy chłopiec napiął łuk, wydarzył się cud.
Strzała Abula, kierowana duszą jego zmarłego ojca, poleciała daleko na drugi koniec pastwiska. Żadnemu dorosłemu łucznikowi nie udało się wyczynu chłopca powtórzyć.
Odtąd w miejscu, gdzie trafiła owa strzała, stoi andaluzyjskie miasto zwane Vera.
I jest to miasto niezwykłe, bo nosi imię po matce małego bohatera, którego dobroć okazała się mieć ogromną moc. Większą nawet, niż niszczycielskie siły przyrody.
Czy historia ta wydarzyła się naprawdę? Tego nigdy nie będziemy wiedzieć. Wiemy natomiast, że trzęsienie ziemi rzeczywiście zburzyło miasto Bayra w 1518 roku, a w jej miejsce została wybudowana współczesna Vera. Wiemy także, że na szczycie góry, gdzie niegdyś znajdowało się miasto, stoi teraz biały posąg Espiritu Santo. I ma on dla pobliskich mieszkańców wyjątkowe znaczenie.
Czy jednak Abul Hajr, którego imię znaczy Czyniący Dobro, rzeczywiście był bohaterem opowieści o powstaniu Very?
Ja wierzę, że tak. Podobnie, jak wierzę w cudowną moc dobra i miłości.
Źródło: