Leżymy obok siebie na trawie i w nie do końca zrozumiały sposób nasza energia zaczyna się spajać. Z każdą chwilą staje się jaśniejsza, a zmęczone całym dniem ciała coraz lżej oddychają. Oczy mamy zamknięte, ale nasze głowy są zwrócone prosto w stronę słońca, żeby jak najintensywniej poczuć jego promienie.
Kończy się kolejny dzień, który dał nam głęboki spokój i czystą, bezwarunkową miłość.
Nie, nie mam zamiaru opiewać tutaj żadnego rodzaju uczuć romantycznych. Już tylu ludzi pióra zrobiło to przede mną… Hiszpania nie jest zresztą miejscem, w którym Julia pragnie umrzeć dla Romea. Tutejsza Julieta ma długą, falbaniastą sukienkę, hibiskus wpięty w kruczoczarne włosy i nieokiełznaną chęć życia. Może i przyjdzie jej ponieść klęskę, ale zanim to się stanie, powalczy swoim rozgrzanym do czerwoności flamenco.
Jednak ja opowiem o czymś jeszcze bardziej wyjątkowym. O doznawaniu duszy innej, lecz jednocześnie bardzo bliskiej.
Wstajemy, otrzepujemy się z trawy i ruszamy na spacer, ciesząc się pięknem naszej finki. Drzewa figowe są wiosną najładniejsze. Właśnie teraz ich pąki przekształcają się w świeże liście, a ich soczystozielona barwa jest ucztą dla oczu. Pojawiają się też malutkie owoce. Nie mogę doczekać się chwili, kiedy zamienią się w przesłodkie, fioletowe lub białe figi, które będzie można jeść prosto z drzewa.
Spoglądam na mojego towarzysza z dumą i czułością, której nie da się w żaden sposób ukryć. A jego oczy te uczucia odbijają, niczym lustro.
Tak wiele osób próbuje mnie przekonać, że to jest przecież tylko pies. Rzeczywiście, jest to pies, ale zdecydowanie nie „tylko”. To stworzenie, które dało mi całe swoje życie, żeby mnie uszczęśliwić.
Siadamy przy kamiennej ławce. Za nami ogród oliwny, a przed oczami rozciąga się widok na góry i wieczorne, ale wciąż nieskazitelnie lazurowe niebo. Jest ciepło, bezchmurnie i bardzo spokojnie. Tylko ptaki, według zwyczaju, radośnie celebrują nasze odwiedziny. Kiedy patrzę na mojego najlepszego przyjaciela, mogłabym przysiąc, że się uśmiecha. Uśmiecham się więc i ja. I w tym momencie słońce otula nas jeszcze intensywniej. Często czuję urzekającą moc, gdy jest blisko. Był ze mną zawsze, nawet w najtrudniejszych chwilach. Także wtedy, gdy myślałam, że anioły już o mnie zapomniały. Ale w takich momentach uzmysławiałam sobie, że to właśnie to pokraczne stworzenie jest moim najbardziej oddanym aniołem… Tylko dostał sierść zamiast skrzydeł.
Wystarczy wymienienie jednego spojrzenia i oboje ruszamy w dalszą drogę. Powietrze pachnie kwiatami pomarańczy, które entuzjastycznie wybijają się tuż obok dojrzewających jeszcze owoców. Wkrótce kolejna porcja soczystych i pełnych aromatu pomarańczy trafi do słoików, tuż obok tych z zeszłorocznymi figami.
Słońce prawie zachodzi, ale piękna, czworonożna dusza, która za mną podąża, nie jest już w stanie w pełni tego zobaczyć.
Tak bardzo się bałam, kiedy zachorował. Wszystko wskazywało bowiem na to, że przyjdzie mi się z nim pożegnać. Na szczęście, oboje mieliśmy wystarczająco siły, żeby walczyć. I właśnie dzięki temu możemy dzisiaj spacerować po ogrodach Andaluzji. Zwycięzcy w wielkiej bitwie.
Wprawdzie jego zmysł widzenia niemal całkowicie odebrała choroba, ale moje oczy wystarczają dla nas obojga. Bo kto powiedział, że to psy mają być zawsze przewodnikami?
Kiedy światło chowa się za koronami drzew, my również, zgodnie z cyklem dnia, kierujemy się w stronę domu. Okna są szeroko otwarte, więc teraz także w moim salonie mogę rozkoszować się wieczornym, pachnącym powietrzem. Mój mały, wielki amigo cieszy się obfitym posiłkiem i również udaje się na spoczynek. Opiera głowę o moje stopy i powoli zasypia.
Czuję jego spokojny oddech i wiem, że bez względu na miejsce, w którym jestem, właśnie to odczucie zawsze będzie dla mnie domem.
Nawet jeśli spokojny oddech zamieni się w głośne chrapanie.
*Forma tytułu jest wynikiem inspiracji, jaką zaczerpnęłam z pierwszej klasycznej książki, która pojawiła się na mojej drodze w Hiszpanii – Platero y yo Juana Ramóna Jimeneza